Ku sercu rzeczy

Ku sercu rzeczy

Bogactwo dorobku Zbigniewa Cebuli jest zbyt wielkie, aby próbować ogarnąć je w krótkim tekście. Spróbuję jednak wskazać na kilka punktów wyznaczających dla mnie trajektorię jego twórczości.

Od obecnych w jego malarstwie od początku licznych motywów z dziedzictwa kultury greckiej oraz Starego i Nowego Testamentu – od Tezeusza, poprzez wizje Ezechiela do Apokalipsy – Cebula przechodzi stopniowo do syntezy. Coraz częściej mierzy się z interpretacją ludzkiego losu, przybliża się do jego tajemnicy. Pisał o tym z wyjątkową trafnością profesor Stanisław Baj: „Świat mitologii, jego szyfry […] to wciąż wielka próba odpowiedzi na najważniejsze tajemnice człowieka, jego bytu, namiętności, jego wyborów i istnienia w ogóle. Zbigniew Cebula próbuje własnym językiem malarskim zuniwersalizować świat”. Trafność tej opinii tym bardziej zasługuje na uwagę, że została ona wyrażona jeszcze przed powstaniem cyklu Światło i krew w labiryncie. W dwunastu obrazach o wyjątkowej sile przekazu odnajdujemy najdobitniejszą syntezę ludzkiego bytowania na tym świecie, w drodze od ciemności do jasności, wąskimi korytarzami−bruzdami zbroczonymi krwią Odkupiciela; drodze, na której człowiek podejmuje decyzje, kluczy i błądzi. Jest w obrazach tego cyklu kondensacja, napięcie, skrót poetycki. Chropawość, twardość materii, wyrazistość kolorystyczna są jak ciężar i kształt wyciosanych w poezji słów. Jak w Środzie Popielcowej T. S. Eliota: „W tym krótkim przejściu gdzie jest pełno snów/ Pełen snów półmrok pomiędzy godziną narodzin a godziną śmierci” (przekład J. M. Rymkiewicza). Podobnie jak wielcy poeci porusza się Cebula w obszarze mitu, arche, wiecznej opowieści. Zwrócił na to niedawno uwagę o. Tomasz Biłka, znajdując analogie do Wulkanów – kolejnego bogatego w metafory zespołu obrazów krakowskiego malarza − w twórczości Emily Dickinson.

Kolejny cykl, na który chciałbym wskazać, stanowi syntezę wyższego rzędu, zahacza o kosmogonię. To Axis mundi. Malarz mierzy się z mitem o osi świata, po której rzeczywistość niebiańska schodzi na ziemię.

Wielokrotnie pisano o widocznym w malarstwie Cebuli wpływie twórczości Nicolasa de Staëla. Moim zdaniem było to widoczne we wcześniejszych pracach, natomiast z czasem skłonny byłbym doszukiwać się pokrewieństwa z dziełami Georges’a Rouaulta. I to nie tyle na powierzchni, we wspólnej im grubej, nawarstwionej fakturze, ale raczej w emanującym spod niej podskórnym świetle, żarzeniu się kolorów, szczególnie widocznym w jednym z ostatnich cyklów krakowskiego malarza – Wieloryb w katedrze. Rouault nie malował nieuchwytnej rzeczywistości niebiańskiej, ale tchnienie Boskiej obecności na Ziemi. Myślę, że podobna myśl przyświeca Cebuli w Axis mundi, w którym rozdziela strefę sacrum od strefy profanum − światło jest jednym ze znaków rozpoznawczych tej pierwszej. Mam wrażenie, że ślady Boskiej obecności na tym świecie ukazywane są na obrazach Cebuli na dwa sposoby – bezpośrednio, jak u Rouaulta, jako pulsujące w materii światło i pośrednio, poprzez liczne symbole, które podprowadzają na próg tajemnicy, ale bezpośrednio jej nie objawiają.

Można powiedzieć, że twórczość Cebuli − od rzeczywistości, poprzez mit do uogólnienia ludzkiego losu, a następnie do kosmogonii − zmierza stopniowo do uniwersum, po czym po tych wysokosiężnych lotach wyobraźni wraca po pokarm zmysłowy na ziemię. Ziemię grecką.

Podróż ku arche −„duchowemu źródłu” słowami Wernera Jaegera, „sercu rzeczy” u Herberta − przestała być wyłącznie metaforyczna, stała się rzeczywistością. Zaczęła się od naturalnego zachłyśnięcia się odkrytym pięknem krajobrazu. Kolejne podróże – m. in. pobyt na Cykladach, szczególnie w mieście Hermesa Ermoupoli – zaowocowały seriami prac o pogłębionym spojrzeniu, próbami uchwycenia materii i koloru w samej ich istocie. Kolor pokornie obserwowany i przeżywany zaczyna nasuwać metaforyczne znaczenia. Sam malarz mówi o tym następująco: „Intrygują mnie powierzchnie ziemi, których kolor nie jest oczywisty, jest gdzieś między fioletem a rudością. Ziemia ma też wydźwięk emocjonalny – jest umęczona, udręczona, ma w sobie coś ludzkiego”.

W obrazach z roku 2018 coraz bardziej wydaje się dochodzić do znaczenia zmysł dotyku. Tak jakby bogata, chropawa, pobrużdżona faktura jego obrazów odnalazła swoje źródło, od dawna przeczuwane. Przychodzą na myśl liczne wiersze Herberta, w których uznaje on dotyk za zmysł wiodący w dotarciu do prawdy – zacytujmy fragment precyzyjnego wywodu poety: „rzeczom przywraca nieruchomość / nad kłamstwo uszu oczu zamęt / dziesięciu palców rośnie tama / […] i od pozoru rzecz oddziela” (Dotyk). Niektóre z obrazów greckich przypominają fragmenty stanowiska archeologicznego, na którym malarz delikatnie odkrywa, usuwa palcami kolejne warstwy ziemi, by nie uszkodzić tego, co pod nimi się kryje. Odnalezionymi skarbami inkrustuje odtwarzane odwieczne mity. I nie zdziwiłbym się, gdyby zasygnalizowane wcześniej uniwersalistyczne motywy, wzbogacone i uzupełnione nowymi odkryciami, powróciły w twórczości Zbigniewa Cebuli, i to ze wzmożoną siłą.



Krzysztof Nosal